Dziś prezentujemy kompletną listę wyposażenia, które zabieram na wyjazd w Ałtaj. Cały system oparty jest o sprawdzoną wielokrotnie ideę trzech linii oporządzenia. Kluczowe dla przeżycia przedmioty znajdują się w kieszeniach ubrania. Rozbudowany zestaw przetrwania oraz dodatki w postaci sprzętu elektronicznego, optycznego, apteczka, trafiły do buttpacka wiszącego na pasie i szelkach. Ostatni element to improwizowany plecak wykonany z wełnianego koca wojskowego. Może on posłużyć nie tylko jako zasobnik, ale również jako awaryjny śpiwór.
Waga mojego survival belt kit wynosi wraz z przenoszoną wodą (i nie survivalowym sprzętem) 6 kg.
Waga plecaka wynosić będzie natomiast około 13 kg. Należy pamiętać że na podaną wartość mają wpływ dodatkowo zabierane elementy improwizowane, jak na przykład samodzielnie wykonane buty.
Masa kompletu całego wyposażenia nie powinna przekroczyć 1/4 masy ciała. Daje to cień nadziei że zawadiackim krokiem dotrę do „mety”. Nasza 150 km trasa przebiega przez góry, z różnicą wysokości 2000 m w pionie 🙂
Zapraszamy na nagranie i pozdrawiam
Jakub Dorosz
Ha, obejrzałem całość jak i rok temu z dużym zainteresowaniem. Z pytań i osobistych wątpliwości – rozumiem że zakładacie iż mało mokniecie (deszcz, rosa, mgła) – tu patent z plecakiem czy kocami może być o tyle trudniejszy w użyciu że łapie wilgoć, robi się cięższy i dłużej wysycha. Narzędzia obozowe – nóż, mala spaerka lub toporek – czemu rezygnujecie – czy tylko względy wagowe? Wierzę że Victorinox przetrwa ale z drugiej strony małe narzędzie = dłuższa nim praca. Co do alarmu – po pierwsze ciekawi mnie czy ten sygnał obudzi Was lub przepędzi zwierza, a tak naprawdę to gratulacje złożę jak zmachani pod koniec wyprawy będziecie jeszcze to wieczorem rozstawiać:). Co do higieny – ja sam podróżuję z dwójką urwisów, zdarza się „grubsza” sprawa w terenie, trzeba wytrzeć ale jestem zagorzałym przeciwnikiem „kultury papierków rozsianych” jakich jeszcze ciągle pełno w lasach – np. w pobliżu kąpielisk. Dobrą szkołą jest odchody i zużyty mat. higieniczny zakopać – jakoś szanuję nóż więc nie lubię nim grzebać w ziemi. Rozwiązanie które się u mnie sprawdza, i Wam polecam do testów to mini łopatka – stalowa, ze skłądaną raczką, prawie ogrodnicza, ostra i można spokojnie drobne prace nią wykonać – do tego b. lekka. Na stałe zagościla w moim BOB’ie.
Żeby nie było, że sama krytyka – dobór ekwipunku przemyślany, widać że na lekko, no i co więcej – czekam na relacje i jak to się sprawdziło. 🙂
Dużo sił, pięknych widoków (monookular super) i dobrych przygód!
Hej. W zasadzie ciężko powiedzieć czy tak zakładaliśmy. Najzwyczajniej liczyliśmy się z deszczem i wiedzieliśmy, że to wszystko może się tak opić wody, że ciężko będzie oderwać „plecak” od ziemi 🙂 W tym jednak dostrzegaliśmy potencjalną przygodę i wartość dodaną survivalowego treningu (- w myśl zasady „radź sobie mimo to”).
Zdajemy sobie również sprawę z wad i zalet małych narzędzi. Tutaj również kłania się nasze założenie (brać możliwie mało, czy aby na pewno łopatka czy piła, toporek będą niezbędne? jak poradzić sobie bez nich).
Rozstawianie alarmów było faktycznie upierdliwe ale nie zawsze też dostrzegaliśmy taką potrzebę, np w stepie, gdzie misiaki się nie powinny szwędać w ogóle. Rozstawiałem je jedynie z myślą o mojej 7 miesięcznej Zosi która została w domu 🙂 Dźwięk był bardzo głośny jak na ucho przyzwyczajone do naturalnej ciszy. Raz w nocy jeden z nich sam się odpalił i od razu postawił nas na nogi. Wszystko omówimy też na filmikach i zaprezentujemy. Na pewno cały system jest do dopracowania. W terenie gdzie na prawdę coś może przyjść i odgryźć pół nogi warto jednak tak pokombinować.
Ja również nie znoszę pozostawiania po sobie śladów – w tym również tych „papierowych”. Zawsze wybieram takie miejsce by łatwo można było wykopać dołek kawałkiem patyka lub płaskiego kamienia. Zawsze się udaje 🙂 zatem pod tym względem łopatka nie jest mi niezbędna. Choć z pewnością bardzo ułatwia i przyspiesza całą procedurę 🙂
My zawsze otwarci na dyskusję i konstruktywną krytykę oraz poznanie punktu widzenia innych osób 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Mnie od razu jak filmik sie pojawił zaciekawiło dlaczego zrezygnowałeś z Nalgene na koszt zwykłych półlitrówek, nie bałeś się rozwoju obcej cywilizacji w ciągu tych dwóch tygodni?
Tak nie do końca zrezygnowałem przecież 🙂 Nalgene wskazuje w wyposażeniu plecaka z alternatywną dołączenia go do pasa w razie draki (co zresztą ostatecznie nastąpiło by ograniczyć wysokość plecaka). Półlitrówek się pod wskazanym względem nie bałem. Woda lodowana, jak nie przegotowana to potraktowana srebrem no i wymieniana regularnie. Niektóre decyzje mogą wydawać się dziwne, ale wszystko to bierze się z potrzeby testowana różnych rozwiązań w warunkach innych niż zwykły weekendowy wypad do polskiego lasu. Najczęściej [choć nie zawsze] przynosi to wnioski takie jak „przepłacamy za gadżety, które można zastąpić czymś zwykłym, a nie super hiper survivalowym z nazwy”.
Nie pamiętałem ze mówiłeś o Nalgenie w plecaku, mój błąd, nie powtórzyłem sobie filmiku 😉
Decyzje rzeczywiście specyficzne, ale ciekawe ;-), bo z jednej strony umiejętności dobrania odpowiednich hiper gadżetów, a z drugiej umiejętność ich zastąpienia, obie moim zdaniem przydatne 🙂
Poprzednia wyprawa była bardziej testowaniem sprzętu procesjonalnego w mojej opinii, a tutaj oldschool, nie można się z wami nudzić 😀
Dzięki za odpowiedź Panie Jakubie 🙂
Witaj Jakubie
Na wstępie wielkie gratulacje za styl życia, odwagę i pomysłowość oraz dzielenie się tym z innymi. Bardzo interesujące jest twoje testowanie alternatywnych elementów wyposażenia jak buty, plecak czy koncepcja noclegu pod ponczami. Też lubię zrobić coś samemu, wykorzystać to w praktyce i żeby jeszcze okazało się to leprze od gotowych produktów podsuwanych w sklepach. Jestem zwolennikiem wędrowania na lekko i ogólnie podoba mi się to co robisz, plusy, plusy, plusy. Jest jednak jeden spory minus, siedzi we mnie jak zadra od czasu kiedy zaprezentowałeś ekwipunek na wyprawę Syberia-Ural. Kiedy oglądam Twoje filmiki to cały czas o nim myślę. Kuba jeśli sprzęt jest na minimum i na lekko to z tą zasadą strasznie kłuci się ten zasobnik który targasz pod plecakiem – chodzi mi o sam zasobnik, nie sprzęt. Fajnie jest oglądać jak prezentujesz te wszystkie gadżety survivalove, wyjmujesz je z poszczególnych kieszonek i układasz. To takie super zamiłowanie do porządku rozumiem, ale czy przypadkiem waga tego i umieszczonych na nim toreb nie przekracza wagi noszonego w nim sprzętu (oprócz wody). Cordura, sprzączki, suwaczki, parakord, przegródki – to wszystko ciężkie ! Jabym te gadżety włożył do dwóch torebek foliowych, ciasno spiął gumkami i wrzucił do plecaka, przecież nie nosisz tam rzeczy do których musisz mieć błyskawiczny dostęp. A fajny pasz kieszeniami zostawił w cholerę w domu. Zyskałbyś w ten sposób pewnie z 1,5kg do lekkości bagażu, albo w to miejsce wziął coś innego, przydatnego. Lekkość ekwipunku wyraźnie przekłada się na zmęczenie – pokonany dystans i wreszcie na przyjemność marszu.
Ostatnio natrafiłem na recenzje plecaka 20L w której było mocno podkreślone że jest bardzo pakowny. Wchodzę w parametry a tam plecaczek waży 1,5kg – tyle co średnio plecaki o dwu, trzykrotnie większym litrażu – bardziej pakowne. Jaki sens jest wtedy nosić taki plecak z przytroczonym do niego sprzętem, który spokojnie zmieściłby się w np. moim 50L plecaku o mniejszej wadze.
Niedługo będę próbował zrealizować koncepcję „nosidła” około 0,5kg na którym będzie można przenosić około 60L bagażu – oto dobry stosunek.
Trzym się Kuba, pozdrowienia dla całej ekipy. Hej
Hej 🙂 Dzięki serdeczne za post! Miło nam że nasze działania i pomysły trafiają do osób zainteresowanych taką tematyką. Twoja uwaga jest słuszna, że zasobnik który miałem w Ałtaju (czy w Uralu? bo chyba nastąpiło przejęzyczenie 🙂 ) odbiega od założeń minimum wagi, a dodatkowo styl markowego oporządzenia odbiega również od „klimatu” jaki nadaje reszta ekwipunktu.
Zgadzam się że w proporcjach wagowych nawet 2 reklamówki czy 1 prosta kieszeń byłyby lepsze niż cordurowe, rozbudowane cudeńka. Z drugiej strony to co mnie przekonało do tego pasa (z Ałtaju) to jego pancerność i możliwość rozbudowy. Waga niecały kilogram (0,9 kg) nie była dla mnie przeszkodą w zamian za uzyskanie systemu, w który na dobrą sprawę mógłbym zapakować i dotroczyć wszystko co przy sobie wówczas miałem. Dawało mi to pewną asekurację, że będąc daleko, gdy posypie się reszta, mój „dzielny” pas przetrwa i np pozwoli zaoszczędzić czas, bo szybko przepakuję się tylko w niego. Dodatkowo przy tego typu wyprawach oceniam za całkiem rozsądne posiadanie rozbudowanego zestawu przetrwania, który musi być niezależny od plecaka. Tracąc plecak nie musiałbym przerywać wyprawy, tracić czasu, pieniędzy i energii na przemodelowanie planu działania w terenie. To w zasadzie dwa główne powody, dla których zabrałem Sabecrata. Mniej ważne jest to, że chciałem go również poddać próbie i wyrobić sobie opinię na temat takiego elementu oporządzenia. Mam wniosek, że na dłuższe i bardziej dociążone marsze chyba zabrałbym inny pas, ale może jeszcze będzie okazja na podsumowanie wyposażenia i wskazanie słabych stron. Zapraszam Cię serdecznie do podtrzymania kontaktu tutaj lub na Facebooku. Jeżeli tylko będziesz miał ochotę czuj się zaproszony do dzielenia się swoimi patentami, doświadczeniami i uwagami 🙂 Dawaj proszę znać w temacie eksperymentów i prób jakie przeprowadzasz. Wszystko to również leży w polu naszego zainteresowania więc z przyjemnością poczytamy jak to robią inni 🙂 Pozdrawiam serdecznie i do usłyszenia
Witaj Kuba
No tak, teraz noszenie sabecrata nabrało sensu. Ałtaj to nie Bieszczady. Warto było posiadać coś pewnego jeśli by eksperyment z improwizowanym plecakiem nie wypalił (a wypalił ? :-). Jeśli dałbyś radę zapakować na niego resztę plecakowego wyposażenia to warto wziąć taki pas pod rozwagę.
Jakieś trzy lata temu odkryłem u siebie pasję do wędrówek i fotografowania, od tego czasu mój sprzęt jest coraz bardziej odchudzany i niedawno dojrzałem do decyzji, że zamiast chodzić po sklepach i wyszukiwać coraz lżejsze rzeczy (i pieruńsko droższe) można pokombinować i zrobić coś samemu. Na pierwszy ogień poszedł namiot. Swoją 1,6kg jedynkę zmieniłem na tarp + hamak, po jakimś czasie przestało mi to odpowiadać i wróciłem na ziemię pod tarp (mam taki ortalionowy podgumowany 3×3 750g a ze sznurkami i szpilkami waży 950g. Tu na marginesie zauważę, że zamiast kupować superextralight szpilki w sklepie turystycznym za cenę szczęka opada, poszedłem do sklepu budowlanego, kupiłem rurki aluminiowe f8 (rurki bo sztywne i lżejsze od pręta), odpowiednio pociąłem, powyginałem i mam szpilki superextralight 6g/szt za ok 1zł/szt.
Wracając do tatpa, w sierpniu po kilkudniowym wypadzie, w którym deszczyk systematycznie co rano mnie moczył, wróciłem z mokrym tarpem do domu, od razu wrzuciłem tą mokrą kluchę na wagę, a tam z 950g zrobiło się mokre 1605g :O .Postanowiłem coś z tym zrobić, a więc kartka, ołówek, linijka, fotel i wymyśliłem, że jedyny lekki materiał który nie nasiąka to folia. Zaopatrzyłem się w dwie. Taką o gramaturze 31g/m2 i trochę mocniejszą 53g/m2. Żeby nie wyszedł z tego bubel będą do tego dodane, taśma wzmacniająca, linki i oczka przelotowe. Ale najfajniejsze z tego jest to, że projektując foliowe schronienie odszedłem od koncepcji tarpu. To schronienie postanowiłem zrobić pod siebie ! Jako że nigdy nie miałem okazji wykorzystać wszechstronności tarpu – zawsze rozkładam go jako trójkątny namiocik, w nogach jest dużo niepotrzebnego materiału, natomiast otwory po bokach wpuszczają mi komary, wiatr i deszcz, no to trzeba je zasłonić. Wyszedł z tego taki tropik-tarp, acha i musi być odpowiednio aerodynamicznie, żeby jakieś wietrzysko nie zerwało tego ze mnie jak będę spał (w kwietniu/maju będę to testował w Karkonoszach).
Przewidziany/wyliczony ciężar tego schronienia to 500-700g, wielką niewiadomą jest waga farby po wyschnięciu – będę musiał nanieść jakiś kamuflaż bo zazwyczaj nocuję w miejscach w których nie wolno albo nie chcę być dostrzeżony, co na jedno wychodzi. Wszystkie materiały mam już zgromadzone więc za jakieś dwa tygodnie powinienem być po robocie.
Przy projektowaniu nasuwała mi się jeszcze jedna ciekawa myśl, otóż każda rzecz, czy to ciuch czy sprzęt, ma swoje parametry (te oczywiste i te mniej wymierne) takie jak trwałość, funkcjonalność, komfort użycia, waga, cena – odpowiedni kompromis między nimi stanowi o tym czy nam pasuje czy nie. Tak jak Kuba zauważyłeś w swoim pasie z kieszeniami, zaakceptowałeś wagę bo bardziej liczyła się trwałość i funkcjonalność, szczególnie w warunkach Syberia-Ałtaj. Daj resztę filmów.
Pozdrawiam, hej
Hej! Rurki aluminiowe z budowlanego to na prawdę dobry patent. Dzięki. Co do folii tutaj częstym rozwiązaniem są plandeki budowlane ale chyba ich waga byłaby podobna do tarpa (?), a wadą jest mniejsza odporność mechaniczna przy naciąganiu. Innym rozwiązaniem mogłaby być po prostu zwykła folia, choć trzeba się pobawić wówczas z punktami montażu linek, by jej nie dziurawić (obwiązanie obłego przedmiotu, np szyszki czy choćby kulki papieru).
Ja często stosuje holenderskie ponczo. Gdzieś na blogu w kategorii schronienie jest artykuł opisujący szybkie rozwieszanie poncza oraz artykuł o różnych konstrukcjach (kształtach) takiego zadaszenia. Fajne i lekkie rozwiązanie jak na moje wymagania, choć oczywiście ciut małe w stosunku do płacht 3×3. Często działam w 2-3 osoby i można łączyć oba płaszcze zyzsukąc powierzchnie dachu lub ścianki.
Co do kształtu schronienia i kwestii odporności na wiatr, przetestowaliśmy w Ałtaju dość nowatorskie rozwiązanie w tym zakresie, które się sprawdziło. Z dwóch ponczo robiliśmy coś a la namiot tunelowy dla 2 osób z mocno aueodynamicznym kształtem. Za jakiś czas pojawi się u nas filmik opisujący co i jak 😉 Obecnie chodzi nam po głowie duże teepee lub jurta, którą można ogrzewać kozą z kominem, ale to oczywiście zupełnie inna kategoria 🙂 Pozdrawiam, do uszłyszenia i powodzenia na szlaku, szczególnie tym „dyskretnym” 😉
Witaj Kuba
Właśnie przeczytałem 'Survival na Syberii’. Sorry że dopiero teraz, tak późno. Wstyd się przyznać. Ty teraz żyjesz Ąłtajem, albo następną wyprawą (albo małym brzdącem).
Musiałem jednak wyrazić jakoś entuzjazm po przeczytaniu tego krótkiego e-booka.
Zajebiste i genialne. Nie tylko podsumowanie wyprawy ale po prostu kompaktowa opowieść. Bardzo dobrze, że wpadłeś na pomysł napisania czegoś takiego (świetna forma). Teraz czekam na Ałtaj.
Ta blokada na jedzenie to straszna sprawa, na dłuższą metę może wykończyć. Domyślam się że, jak stres związany z opóźnieniem zaczął puszczać to wszystko wróciło do normy. A może się mylę. Może rozwiązałeś zagadkę 'kamienia’ który przepuszczał mało wydajny kisiel a posiłku żywotne ważnego dla ukończenia wyprawy – nie. Interesuje mnie bardzo ten aspekt bo sam planuję odbyć podobną wędrówkę w przyszłości. Czyżby (podejrzewam), drzemały w człowieku siły które nam sprzyjają albo takie wręcz wrogie !
Kuba jeszcze raz gratuluję profesjonalnego podejścia i analitycznego umysłu.
Pozdrawiam, Hej
Piotr
Hej. Przepraszam że dopiero teraz odpisuję, musiałem przeoczyć powiadomienie o komentarzu. Dziękuję bardzo za Twój post i informację.
Blokada na jedzenie pozostaje dla mnie prawdę powiedziawszy nadal zagadką. Jedyne wyjaśnienie to chyba właśnie stres. W e-booku starałem się go opisać na tyle szczegółowo, na ile uświadamiałem sobie na bieżąco. Takich spraw należy się po prostu uczyć, zapewne całe życie… 🙂 E-book z Ałtaju powoli jest już domykany. Będzie miał on nieco inną, ale mam nadzieję, równie ciekawą formę. Zapraszam serdecznie do pobierania, czytania i kontaktowania się z nami 😉
A ja chciałem spytać o wełnianą koszulę, jak się sprawdziła, gdzie została kupiona i za ile?:)
Hej. Moim zdaniem to bardzo dobra rzecz, choć wełny jest około 65% czyli relatywnie mało. Działa jak dobry polar jeżeli miałbym do czegoś porównywać. Grzeje nawet przepocona lub przemoczona od lekkiego deszczu (oczywiście nasiąka). Niestety nie pamiętam kiedy i za ile koszula została kupiona (było to dobre 12 lat temu i jako prezent). Koszula marki Wrangler. Pozdrawiam
Dzięki 🙂