Druga część artykułu na temat kontuzji w survivalu. Tym razem rozpalamy ogień jedną ręką. Mimo ograniczeń ruchowych musimy umieć zadbać o wszystkie priorytety przetrwania.
Rozpalanie ognia – w tym zakresie najwygodniejszym rozwiązaniem jest oczywiście zapalniczka. Jeden ruch kciukiem i mamy płomień. Każdy survivalowiec wie, że nie można polegać na jednym źródle ognia. Umieść zatem w zestawie przetrwania lub w swoich kieszeniach krzesiwo oraz odpowiednio zabezpieczone zapałki. Użycie zapałek w razie zranienia ręki wymaga nieco gimnastyki, ale niezależnie od przyjętej strategii tarcia o draskę, nadal jest to dość prosta sprawa. Szczególnie praktyczne są tzw zapałki kowbojskie – te które można odpalić o dowolną szorstką powierzchnię.
Można obecnie kupić specjalnie skonstruowane krzesiwo, do którego obsługi wystarczy jedna ręka (krzesiwo automatyczne). Istnieje jednak dość prosta metoda rozpalenia ognia przy pomocy jednej ręki oraz krzesiwa o zwykłej konstrukcji, czyli pręta pozbawionego zbędnych dupereli.
Można użyć standardowego „drapaka” dołączonego do krzesiwa (tutaj doradzam zaopatrzyć zestaw w dłuższy sznurek, który zapewnia większy manewr), noża lub innego kawałka metalu z dostatecznie ostrą krawędzią. Obok suchej platformy dla hubki, należy ułożyć większy przedmiot, taki jak grubsza gałąź, kamień czy butelka. Opieramy o niego metal, a następnie mocno dociskamy stopą. Możemy dzięki temu użyć zwykłego krzesiwa, trąc jego powierzchnią poprzez dynamicznie wycofanie ręki trzymającej pręt. Jest to prawidłowy mechanizm posługiwania się krzesiwem, gdyż „iskrownik” pozostanie w miejscu. Dzięki takiej metodzie nie rozrzucimy hubki, która leżąc nienaruszona w jednym miejscu, będzie łapać iskrę.
Opracował:
Jakub F. Dorosz
UNIVERSAL SURVIVAL